W SZTUCE, CZYLI GDZIE?       O malarstwie Alicji Kubickiej 
Zaproszony do napisania tego eseju, zaglądam do ogródka sztuki Alicji Kubickiej, wspominając równocześnie – bo jakże by inaczej – jej obecność w gmachu Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Była moją studentką na III roku studiów na Wydziale Malarstwa, lecz w tamtym czasie nie zdążył się jeszcze ujawnić szkielet, na którym można byłoby budować własny świat. Nawet nie zauważyłem, kiedy zaczęła dojrzewać, kiedy dołączyła do wspólnoty dociekań i refleksji; byłem zdumiony tempem, w jakim gąsieniczka zmieniła się w motyla. Jej intrygująca prezentacja dyplomowa zdążyła już zamienić się we wspomnienie, więc z tym większą ciekawością oczekiwałem ciągu dalszego, tym bardziej że okazała się zdeterminowana w ukierunkowaniu swojego losu, że gen aspiracyjny i entuzjazm okazały się na tyle silne, że nie znikła w potoczności życia. 
Strategia poznawcza Żadna słuszność nie jest przyjacielem sztuki. Ta dość kategoryczna konstatacja w żadnym razie ani nie uchyla niczyjego prawa do interpretacji, do układania alternatywnych narracji, do niczym nieskrępowanych asocjacji, ani też nie zwalnia z potrzeby mieszania w kotle domniemań, by koniec końców zbliżyć się do istoty rzeczy, ryzykując, co oczywiste, błądzenie po manowcach. W obszarze sztuki nikt nie jest obdarzony ekspercką nieomylnością – błądzenie jest więc właściwym, a przynajmniej usprawiedliwionym trybem czytania dzieła sztuki. W przypadku twórczości Alicji Kubickiej, twórczości wieloznacznej i semantycznie bardzo nieoczywistej, ta uwaga znajduje szczególne uzasadnienie. Nie od rzeczy byłoby w tym miejscu przytoczyć również odmienną, ale wcale słuszną opinię, że racją sztuki jest ukazywać, a nie objaśniać. Z szacunku dla obu stanowisk nie posunę się więc do racjonalizacji spraw nienazywalnych, zaś sztuki – będącej na ogół wytworem neurotycznie dysfunkcyjnym – nie będę próbował czynić sobie poddaną, bo to i pyszne, i idiotyczne.        Dla analizy twórczości artystów współczesnych bardzo ważny jest kontekst pokoleniowy – mowa o pokoleniowości definiowanej jako zgodność formy i treści określonej wspólnotowością. Sztuka, jaka by nie była, nie przestała być zwierciadłem swojego czasu, tymczasem odbijana dziś rzeczywistość galopuje w iście zawrotnym tempie, a zmienność i wielość wszystkiego ogranicza zdolności poznawcze, zwłaszcza starszych generacji. Sądzenie po PESEL-ach okazuje się w naszych czasach –  przynajmniej w sferze sztuki, ale nie tylko – całkiem uzasadnione. Ja sam, z pożółkłym sercem, bliski wieku, w którym ludzie skupiają się na walce o równy oddech, wiem, jaki świat był, ale nie opiszę tego, który nadchodzi... Wydaje się, że wobec tak dużej inflacji najróżniejszych porządków podleganie opiniom starszyzny straciło sens. Grunt, z którego oboje – Alicja Kubicka i ja – wyrośliśmy, jest niby ten sam: europejski, polski, pomorski, ale zasilające go minerały już nie te same. Dorzucić mógłbym jeszcze kwestię genderową wraz z oświadczeniem, że odczucia młodych kobiet nie są mi dostępne. Niech więc autorka wybaczy, jeśli niewłaściwie odczytuję symbole, alegorie i aluzje oraz  zaszyfrowane kody. Chyba nie jestem Tym, Kto Rozumie. Już nie pamiętam, co gra w młodej duszy, jak i czym się ją obmywa. Widzę symptomy różnych spraw, ale nie zawsze wiem, co znaczą – zatem skupić się muszę na tym, co we mnie odpowiada na to, co dostrzegam, czuję, no i co pojmuję. A jeśli się mylę, to chciałbym mylić się ciekawie.       Artystka znalazła się w momencie, w którym usiłuje zapanować nad komplikacjami płynącymi od świata i od niej samej. Historia jej twórczości dopiero zaczyna się zapisywać, więc z natury rzeczy materiał do analizy jest dość skromny. Kognitywista nazwałby to „skąpstwem poznawczym”. W tej sytuacji zdecydowałem się na zastosowanie metody porównawczej – w formie nie całkiem typowej – słusznie lub niesłusznie oczekując, że wpuszczenie kontrastu w badany organizm dobrze analizie posłuży.
Czego w sztuce Alicji Kubickiej nie odnajdziemyNic nie wskazuje na to, by dusza Alicji Kubickiej była mroczna. Jednak w relacji z rzeczywistością artystka nie lokuje się po stronie zdecydowanie afirmacyjnej, nie rozpiera jej optymizm. Z drugiej jednak strony zbyt dużo jest w niej młodzieńczej pozytywności, entuzjazmu, by łatwo popadać w stany pesymizmu i melancholii, a już na pewno, by wciągać swoją sztukę na krzyż. Dostrzec można tylko ów słowiański smuteczek, który wszystkim nam bezwiednie wplątuje się w to, co robimy. Trudno orzec, w którą stronę wychylone jest tu wahadło mentalności: w stronę nieba czy piekła, beztroski czy opresyjności, iluzji czy deziluzji – skłaniam się ku przekonaniu, że póki co ustabilizowało się gdzieś po środku. Na pytanie, czy tworzy krainy łagodności, czy bliskie są jej przeanielenia, należałoby więc odpowiedzieć, że i tak, i nie. W kategorii „nastrój” postawiłbym na wczesną jesień. Artystka nie ma skłonności do straszenia – to pewne; w jej wizjach rzeczywistość nie jest umęczona i chora, a jedynie skomplikowana. Nie idzie w mistycyzm, ezoterykę, ale metafizykę czuje i na swój sposób rozumie. Zapewne jest idealistką i romantyczką, ale bez szaleństwa, bez utracjuszostwa. Nie ma woli obalania mitów i stereotypów – jeśli się zdarza, to przychodzi jakby samo, bezwiednie. Nie szarga świętości, choć prawdopodobnie sama skłonna byłaby świętości wymyślić.         Wiele wskazuje na to, że artystka nie usiłuje przystosować świata do siebie, woli stwarzać światy równoległe, w których trudno o powyższe przypisania.       Nie odnotowałem jakichś pozytywistycznych, prekariuszowskich inklinacji. Nie uprawia sztuki demaskatorskiej czy alarmistycznej, a w tym, co przedstawia – zapewne w uznaniu suwerenności języka sztuk wizualnych – nie grzeszy nadmiarem publicystyki. A czy ma wolę zmieniania świata? Trudno wątpić, że tak, ale nie przy pomocy sztuki jako narzędzia. Nie żywi do świata złości, przynajmniej w takim stopniu, by koniecznie szukać dla niej ujścia w sztuce. Politycy próbują redagować rzeczywistość, natomiast artyści tacy jak Alicja Kubicka, jeśli się do niej odnoszą, to bez złudzeń, że mogą mieć na cokolwiek wpływ. Artystka nie zdradza potrzeby, by to, co tworzy, rezonowało z aktualnymi sytuacjami o charakterze społecznym; w końcu świat społeczny to nie jest cały świat. Chyba nie ma skłonności do wspólnotowej manifestacji, nie zajmują jej krajobrazy zespołowości i anonimowości – ceni sobie jedyność i osobność; jest chyba typem solistki. Należy do pokolenia, które chce z rzeczywistością wchodzić w pokojowy dialog. W jej przypadku pomiędzy bieżącym życiem a twórczością kładzie się linia demarkacyjna. To jak u Karla Jaspersa: obok normy dnia pasja nocy. Artystka woli świat poznawać niż go regulować, woli formę świadectwa niż perswazji. John Ashbery, poeta amerykański, twierdził, że „pisać to zajmować się rzeczywistością, unikając jej”. No cóż, żywo uczestniczyć w świecie to być w nim, wchłonąć go, po uszy w nim się zatopić, szarpać się z nim – a to musi oznaczać ograniczenie dystansu obserwacyjnego.       Zresztą jej pokolenie, pokolenie ze smartfonami przyrośniętymi do ręki chyba nie byłoby wiarygodne w proteście wobec kształtu świata. Tacy nie wymachują ognistym mieczem, nie wzniecają pożarów – ale też nigdy nie zatańczą jak im zagrają. Alicja Kubicka nie jest wojownikiem, nie ma też proroczych ambicji, chciała mieć i ma swój autonomiczny świat dociekań. Myśl o apokalipsach i ciężarach trudnych do uniesienia nie pobudza jej wyobraźni i do reaktywnego działania nie skłania. Zauważmy jednak, że lata świetlne twórczości są wciąż przed nią i jeszcze wszystko może się wydarzyć – nie da się więc wykluczyć, że w nieokreślonej przyszłości wiele z wypunktowanych powyżej „nie jest”, „nie posiada” artystka zamieni na „jest” i „ma”. 
Sztuka hybrydowa Postmodernistyczny duch Alicji Kubickiej ma niejednolitą strukturę i może dlatego jej żywiołem jest pogranicze wielu kierunków, stylistyk i kulturowych kodów. Widać, że do twarzy jej z ponowoczesnością – bez wątpienia to dobre miejsce, by snuć swoje sny na jawie, by prowadzić grę w widoczne/niewidoczne, rzeczywiste/nierzeczywiste. By w jej kręgu ucieleśniać swoją własną, z lekka widmową wizję świata: trochę drżącą i ulotną, trochę groteskową i tyleż ekstatyczną, co i ekscentryczną. I by zawrzeć ją w obrazach, które wydają się eksponentami dziwności i jakby niezdarności istnienia, lecz także piękna i harmonii.        Artystka zdecydowała, by przestrzeń po brakujących wielkich ideach wypełnić własnymi. I by koniec końców do zbiorowego dziedzictwa dodać własną wyjątkowość. Jej wyborem, któremu wróżę długie trwanie, jest indywidualna praca w horyzoncie szerszym niż własny. Sama siebie obwąchuje i przymierza do bytów, form, formuł i formacji. W poszukiwaniu inspiracji zasysa rzeczywistość na swój niepowtarzalny sposób: zaczepia się o ideę, zjawisko, o jakiś kawałeczek historii, wokół którego buduje swoją opowieść. Wydaje się, że potrzebuje teorii uzasadniającej, wyprzedzającej praktykę. Jest dziś wielu twórców, którzy mają pomysły, czasem oryginalne i wartościowe, ale niewielu wypracowuje własną narrację nastawioną na ciągłość oraz rozpoznawalność. Wychodząc od strefy realnej artystka dokonuje transgresji, przesuwając się w stronę strefy fantazmatycznej i rozwijając strefę pograniczną. To pewnie dlatego jej sposób istnienia w przestrzeni obrazu określają dwa stany materii: pierwszej, wyjściowej oraz drugiej, przetworzonej, przenoszącej znaczenia na inny poziom. Przejąć, przetworzyć, wytworzyć – taka jest tu strategia i taki jest przebieg procesu twórczego.       Charakterystyczna dla tej twórczości jest metoda montażowa. Kultura dobrodziejka posiada moc przenoszenia nas w różne światy, a także zestawiania ze sobą różnych światów. Alicja Kubicka  namaszcza rzeczy do odegrania powierzonych im ról, wyjmując je z różnych, często biegunowo odmiennych rzeczywistości, a te, oddziałując na siebie, najczęściej przenikają się osmotycznie lub – bo i tak bywa – stawiają opór. Czesanie z włosem i pod włos, przystawalność i nieprzystawalność, swobodne wpadanie i wypadanie z kontekstu – ciekawie się to obserwuje. Jak nie patrzeć zawsze oznacza to wchodzenie w uniwersum zaskakujących związków, tworzących kapitał symboliczny o różnej wadze i gęstości. Przywoływane rzeczy wcześniej znaczyły coś oddzielnie, teraz przestały, stając się osobliwym amalgamatem znaczeń, jakimś jednym, bliżej nieokreślonym sensem redefiniującym rzeczywistość. Cóż, w świecie obrazów Alicji Kubickiej, świecie zagiętej rzeczywistości nic nie jest takie, jak się wydaje: Se non é vero, é bel trovato – jeśli nie jest prawdziwe, to dobrze wymyślone. Tak pomyślany „ekumenizm kulturowy” ma, jak się okazuje, zdolność powoływania do istnienia całkiem nowych bytów o nieznanych nikomu właściwościach, które mają ciało, krew i wyczuwalne tętno, i które oddychają.        Poszerzanie rzeczywistości to dobry plan. Słusznie wlicza się artystów w poczet badaczy ukrytego wymiaru rzeczywistości. Jeśli artyści mają zdolność trwania, to dlatego, że nauczyli się afirmować oprócz samego życia również to, co nieoczywiste, irrealne oraz efemeryczne i czyste jak piękno. W malarstwie Alicji Kubickiej nie ma miejsca na realistyczne odwzorowanie rzeczy, na kunszt imitacyjny, jest za to malarski gest, szczodry, lecz nie rozrzutny, wynikający z równoważenia dyscypliny i temperamentu.       Uwikłana w niedosyt i niedoskonałość – nie inaczej niż większość z nas – artystka zachowuje zdolność tworzenia ogniw spójnego dzieła.
Artystka się zamyśla Oczywiście nie wiem, jaki zasób uczuć rozpycha serce Alicji Kubickiej oraz jaki zestaw myśli krąży po jej głowie. Nie wiem, co się za nią wlecze. Wydaje się, że współczesną sztukę pojmuje jako mariaż konceptów i rozwiązań, ale bez wątpienia między jej mało przejrzystym umysłem a równie nieprzejrzystym sercem jest przepływ; widać, że artystka działa w zbalansowanym związku emocji, intuicji oraz intelektu. Jej sztuka to kartezjańska res cogitans, czyli rzecz myśląca, tyle że nie w wersji ciągłej, szczelnej i uporządkowanej.       Prawdą jest, że to myśl wprawia świat w ruch. I to jeszcze, że jesteśmy istotami skazanymi na znaczenia – no a powołaniem inteligenta jest niepokój myśli i czujność wobec faktu niespójności zamieszkiwanego świata. Świata, który zwykliśmy ujmować w twórczości na tyle, na ile się nim interesujemy. W każdej epoce jest nieliczna grupa ludzi samodzielnie myślących, którzy czytają, obserwują, którzy ćwiczą się we wnikliwości, którzy po swojemu rzeczywistość penetrują i analizują, próbując widzieć ją z różnych perspektyw. Którzy pod wpływem imperatywu o g a r n i a n i a rzeczywistości, usiłują dojść jej prawdziwej natury. W nich nie ma pokory myślenia stereotypami; są antytezą ofensywy antyintelektualizmu i prostych, ale głośno trąbionych posłań i komunikatów, przeciwieństwem świata czarno-białego. Inspiracji poszukują w literaturze, filmie, a także w teorii współczesnych socjologów i antropologów kultury. Artystka – ze swoim zainteresowaniem szeroko rozumianym obszarem kultury, ze znaczącymi odwołaniami do problematyki, w której teoria widzenia zajmuje poczesne miejsce – wydaje się pasować do tego obrazka, a lekki ton mówienia o sprawach ważnych wcale nie odbiera jej twórczości ciężaru właściwego.       Zauważmy, że fakt, iż sztuką się myśli i bada, że myślenie ma istotny udział w stosowanym języku wypowiedzi, stanowi wartość rozwojową i pomaga uniknąć mniej lub bardziej wdzięcznego bełkotu. „Głowa – by posłużyć się ironią Andrzeja Poniedzielskiego – nie jest urządzeniem peryferyjnym”. Warto pamiętać, że gdyby nie wiedza, którą jesteśmy otoczeni i oświecani, dziś gapilibyśmy się w obraz jak sroka w gnat.       Z dużą kulturą i mądrze... – jakież to nudne!
Linie papilarneWszyscy artyści są trybikami antropologicznej maszyny – jak rzecz określają filozofowie – jednak nie powinni tak o sobie myśleć. „Jestem moim światem” – przyznał Ludwig Wittgenstein, i dalej: „Mój świat jest pierwszy i jedyny”. Jednak do takiego stwierdzenia droga jest długa. Każdy twórca ma świadomość konieczności określenia samego siebie, wie, że musi się od kogoś/czegoś odbić, żeby powrócić do siebie dobrze rozpoznanym i utwierdzonym w swojej tożsamości. Prawdą jest, że w antytezie żyje się mocniej, więc opozycyjność, zwłaszcza twarda, może pomóc – jak określił Witkacy – „mościć się w istnieniu”. Opozycyjność, co nie mniej istotne, ma także zdolność gromadzenia niewyczerpanego potencjału rozwoju…       Mam kłopot: nie wiem, co tak naprawdę stymuluje dziś Alicję Kubicką estetycznie i ideowo, choć jej twórczość zdaje się dobrze wpisywać w swój czas. Tropów jest kilka, ale wszystkie jakoś mało przekonujące. No cóż, sztuka nie przepada za osobowościami o czystym rysunku, a prawdziwy talent nie pozwala artyście działać w obrębie rzeczy dobrze znanych i ugruntowanych, nie pozwala ulec presji formatowania, które w naszych czasach coraz wyraźniej się zaznacza. Alicji Kubickiej udaje się wychodzić poza ustalony sposób patrzenia zarówno na rzeczywistość, jak i na dziedzictwo sztuki. Nie ma oporów przed odrzuceniem tradycyjnych receptur, nie odczuwa konieczności bycia tragarzem tradycji. A dodać trzeba, że niełatwo jest ograć te siły, które chcą nas solidnie ukorzenić w tradycji. Kubicka nie wbija się w malarstwo jak w gorset; wydaje się, jakby żadna szkoła czy moda nie wpłynęły na kierunek, w jakim rozwija się jej talent. To unikalna i warta podkreślenia sytuacja: być wolnym od cyrkulacyjnego systemu zawodowego wtajemniczenia; jeśli w imię wolności czemuś ulec, to anomii, której naturą jest zachwianie dominującego systemu wartości. Szczęśliwie ten rys jej osobowości jest na tyle silny, że żaden pedagog nie zdołał go złamać. Lata mijają, a ja wciąż widzę ją w uporze oraz w sokratejskim stanie „ironicznej nieufności”...        „Jeśli chcesz być normalny, taki jak wszyscy inni, nigdy nie dowiesz się, jak jesteś niezwykły” – zauważa Maya Angelou, amerykańska pisarka.        Wygląda na to, że Alicja Kubicka jest w sztuce hipsterką naturalną, która swojej oryginalności specjalnie kreować nie musi. Niestandardowość, nieschematyczność... Czy Kubicka łamie zasady? Ależ w sztuce nie ma żadnych zasad – to, kiedy jest się wewnątrz bramy sztuki, a kiedy na zewnątrz, dawno przestało być aktualne. Sztuka jest konwencją wyobrażoną i jako taka nie jest jakimś absolutem, może więc być tym, czym zechcemy, żeby była.       Jest w Kubickiej energia wolności oraz impuls poszukiwania. Artystka rekombinuje, bawi się konwencjami, rozsadzając to, co sztywno ustalone. Świat myśli i wrażeń przekłada na materię plastyczną z wdziękiem i lekkością. Powołane do życia fragmenty świata mieszają się ze sobą jak szkiełka w dziecięcym kalejdoskopie. A ponad lekko snutą opowieścią, wolną od warsztatowego mozołu, unosi się duszek przekory. Mam nieodparte wrażenie, że we wszystkim, co tworzy, kołacze się dusza małej Alicji. Bardzo możliwe, że duża Alicja ma organiczną zdolność widzenia połączeń pomiędzy coraz odleglejszymi światami dzieciństwa i dorosłości. Dziecko – naiwna instancja magii życia... Świat własnego dzieciństwa jest do pochwycenia i spożytkowania, jeśli tylko jego mniemanym walorom ująć infantylizm i naiwność. Z pewnością nie chodzi tutaj o wtórną jakąś niewinność, ale o swoiste repetytorium z prostoty, bezpośredniości doznania i działania; o ciekawość świata i odwagę, by pytać, by próbować, bo w konfrontacji ze światem każde dziecko jest jak pierwszy człowiek. Może również o pragnienie niemożliwego, o odświeżenie w sobie instynktu dobra, o szczerość i naturalność, o trudną do powtórzenia nadwyrazistość ekspresji. Może razem i tylko razem, dzięki „wstecznej” interpretacji uda się dojść do jakiejś „przedkulturalnej” warstwy sztuki, do czegoś archetypicznego? Dzieci nie patrzą na świat z zaciśniętymi zębami. Nigdy. Czyżby więc nuta dziecięcości i związany z nią metafizyczny, właściwy dzieciństwu rodzaj wchłaniania świata, ta nieco „zabawkowa” intymność sprawiała, że jest w sztuce Kubickiej trochę baśniowo i bezpretensjonalnie, a powaga jest z lekka wydrwiona? Miałaby to być swoista antymetoda na zapoznaną sztukę?        Obie Alicje, duża i mała, w tym osobliwie zintegrowanym module razem dziwują się światu, sztuce i sobie. Razem daleko łatwiej wystawiać czułki na paradoksy. Kim jestem? Czym jest obraz? Czym jest malarstwo? – obie w poszukiwaniu odpowiedzi rzucają te i inne pytania w przestrzeń obrazów. Dość spojrzeć na warsztat artystki, dobór narzędzi oraz swobodę ich stosowania, by utwierdzić się w prawdopodobieństwie praktykowania takiego duchowego związku.          Świat widziany przez dystopijny filtr światem Alicji Kubickiej na pewno nie jest: obrazy, które wyszły spod jej ręki, zdają się przestrzegać przed nadciągającymi dystopiami. Czy dziwność świata, często ukryta w zagięciach najzwyklejszej rzeczywistości, a także głęboko w nas samych, przestała być w sztuce obserwowana? A co z utopią? – czyżby straciła rację bytu? Nie, to nie utopia jest dziś niemożliwa, niemożliwe jest życie bez utopii. Obawiam się, że wciąż jeszcze emanacje marzycielskich lub tylko odrealnionych stanów – ze swej natury jakże nie pragmatycznych – dzieją się na marginesie współczesnej sztuki, ale chyba właśnie się to zmienia. Sztuka z istoty swojej łaknie dziwności. Dziwność jest dobra. Dziwne jest potencjalnie rewolucyjne.
Przestrzeń Przestrzenie jako scena dla artystycznych zdarzeń bywają tu różne, zwykle jednak rozległe i bezkresne. Ustanowienie terytorium pustki, jakiegoś wyobrażonego Nigdzie albo Wszędzie, swoistego „niemiejsca” powołanego jakby specjalnie dla zainstalowania absolutu lub nicości, to początek. Najczęściej chodzi tu o taką przestrzeń, w którą można by swobodnie wkładać wybrane, gotowe do dialogu rzeczy oraz nie-rzeczy, wszystkie jak piłeczka odbijające się od stworzonych przestrzeni. Przestrzeni umownych, choć zwykle z mniej lub bardziej czytelną aluzją do krajobrazu. Tak rozrośnięta przestrzeń miniaturyzuje zawarte w niej elementy. Musi cieszyć artystkę wlewanie w to pojemne naczynie tego, co zechce, a już specjalnie wyprowadzanie z rzeczywistości jej cząstek po cichu, z widoczną przyjemnością czerpaną z możliwości przeprowadzenia takiego przejścia. Artystka wie, że na granicy rzeczywistości i nierzeczywistości jest „trzecie królestwo”. Wie, bo po nie właśnie sięga.       Jest więc po ziemsku zwyczajnie i jest kosmogonicznie – nie takie sztuka zna paradoksy. Jest bardzo prawdopodobne, że Alicja Kubicka podziela marzenie wielu twórców – może więc także Jorge Louisa Borgesa – o możliwości objawienia osobliwego miejsca we wszechświecie, z którego widać wszystkie rzeczy naraz i z osobna. Więc także „miliony rozkosznych lub potwornych wydarzeń”, które „zajmowałyby to samo miejsce i nie nakładałyby się na siebie, ani nie były przezroczyste”.       Przestrzeń jako niezmierzone pole równie niezmierzonej wyobraźni... A może w pełni utożsamić się i samej stać się wyobrażoną przestrzenią, samej być światem rzeźbionym strumieniem własnej świadomości i podświadomości? No i mieć w sobie jeszcze coś w rodzaju radaru, który wychwytywałby sygnały płynące z kosmosu własnego postrzegania wszystkiego wokół i w sobie: rzeczywistości i nierzeczywistości. I widzieć przebłyski na horyzoncie, i usłyszeć mowę przestrzeni, które razem składają się na obrazy warte unaocznienia w artystycznej formie. Czy o takie marzenie chodzi artystce?        Jest coś dziwnie samotniczego we włóczędze artystki po wykreowanych przez siebie przestrzeniach, tu i ówdzie dają o sobie znać zagubienie oraz pokłady subtelnej niepewności... To tak, jakby z własnymi wątpliwościami i chimerami w głowie wędrować w nieustającym deszczu znaków zapytania; jakby zasadniczym sensem własnej sztuki miało być zadawanie pytań bez większej nadziei na znalezienie odpowiedzi. Sztuka p y t a j ą c a – tak tę sztukę widzę. Oto los każdego twórcy, więc także malarza: rozpadać się w samotności i w samotności krzepnąć, i tylko niby motyle łowić szczęście w siatkę zamalowywanego płótna. Żadnej pewności. Znikąd. Jakby się wiecznie testowało własną teorię względności. Jak spojrzeć na obrazy, widać, że zwiewność i kruchość zawartych w kadrach konstrukcji nie buduje poczucia pewności; rozrzucone tu i ówdzie formy są niczym prowizoryczne szałasy koczowników. Ale, co ciekawe, artystycznym wizjom wcale mocy to nie odbiera, całkiem słusznie uchodząc za delikatność, a nie słabość.       W konfrontacji z dojmującą rzeczywistością podróże w wyobraźnię bywają nieodzowne. Jeśli przyjąć, że sztuka Alicji Kubickiej jest projekcją psychicznej konieczności odstępowania od rzeczywistości, a nie wyborem, to może mamy do czynienia z rozległą kryjówką? Może przestrzeń, której znaczenie rozważamy jest przestrzenią tymczasowego schronienia? Przynajmniej tak długo, dopóki nie ujawnią się pęknięcia w jej i tak nieścisłej tkance.   
Aktywistka złożonej rzeczywistości Tak najkrócej określiłbym postawę twórczą Alicji Kubickiej. Wprawdzie odnotowujemy obecność palimpsestowych nawarstwień, jednak do tych warstw trudno się dobrać. Wszystko jest  meandrycznie powikłane, pokręcone, niejasne i alogiczne, ale też, przyznajmy – jątrzące wyobraźnię. Patrząc na zagadkowe przedstawienia, nie bez zdziwienia konstatujemy, że semantyczne pogmatwanie nie musi zniechęcać, że może wzmagać ekscytację. „Można zabłądzić, jak błądzi się w lesie. I tej przyjemności – jak kiedyś napisano o obrazach Kandinskiego – nie należy sobie odmawiać”. Cóż, w świecie ludzi wnikliwych nic nie jest jednowymiarowe, nic nie jest zero-jedynkowe. Nieznacznie, trochę tylko artystka odsłania przed nami reguły rządzące przepływem swoich myśli. Jednak wstępne zrozumienie dość szybko okazuje się grubo niewystarczające, a tryb refleksyjno-kontemplacyjny, w którym pracuje, wciąż szczelny. Sądzić można, że źródłem wielu decyzji jest p o d ś w i a d o m o ś ć. Tak prowadzeni, nie zajdziemy daleko w domysłach i mniemaniach, a prawd obiektywnych raczej nie będzie nam dane pochwycić. Nie wydaje się jednak, by autorkę – która pojmuje sztukę jako jedyny może obszar, gdzie można przekraczać granice i dyskutować z wszelkimi możliwościami tego, co było, co jest lub co dowolnie można sobie wyobrazić –  szczególnie zajmował przepływ dóbr pomiędzy nią a odbiorcą. Odegnać trudność, żeby przytulić łatwość? Nie pod szyldem tej sztuki. Co myśleć o nurku, który zbyt szybko wynurza się z głębin?        Któż inny, jeśli nie filozof lub twórca kultury miałby grzebać w dylematach i wieloznacznościach? Świadomość i podświadomość, paradoks, znaczący nonsens – czym ciekawszym dysponujemy my, artyści? Chcielibyśmy w i e d z i e ć – każdy poszukujący umysł by chciał – jednak sztuka jest w gruncie rzeczy obszarem niewiedzy. Schopenhauer nie zaprzeczał podejrzeniu, że „jest w nas coś, co jest mądrzejsze od głowy”. Może oko wie lepiej? Dla twórcy utwierdzenie się w tym, co tworzy, jest bardzo potrzebne, ale jednocześnie potrzebna jest subtelna niepewność wynikająca z tajemnicy tworzenia oraz tajemnicy sztuki. Sama wiedza jest surowa, dlatego dobrze jest włączyć zmysły, uruchomić w sobie wewnętrzny dysk odczuwania i podkręcić go wyobraźnią. Pod zarządem własnych emocji oraz intuicji artyści niejednokrotnie odrzucają ster umyślności, by w konsekwencji zrzucić z siebie balast odpowiedzialności i zmierzać w nieokreślonym kierunku. A nie poddanie się odpowiedzialności, zauważmy, jest blisko i może najbliżej marzenia. W sztuce każdy przyjęty plan może mieć swój anty plan, czyli improwizację – improwizować i wsłuchać się w echo to nic niezwykłego. Dlatego podobnie złożona i niejasna narracja, jak ta, którą tutaj rozważam, niekoniecznie musi być „czymś”, pewnie bardziej odpowiedni jest stan n i e d o r o z u m i e n i a, czyli stan nieoczywistości leżący w poprzek porządkowi logiki. Za domykaniem wszystkiego tęsknią ludzie z deficytem wyobraźni – to rzecz sprawdzona. Jednak na spodziewaną nieprzewidywalność skutków improwizacji nakłada się i taki – o wiele bardziej przewidywalny – aspekt: twórca nie może do końca wiedzieć, co wydestyluje się z tego, co stworzył; zawsze jest obawa, że budujemy znaczenia wokół czegoś, co w istocie nie ma żadnego znaczenia. To dość oczywisty koszt otwierania się na nieznane. Po premierze swojego nowego filmu Federico Fellini zwykł był siadać w ulubionej kawiarni przy Piazza del Popolo w Rzymie, żeby z najświeższej gazety dowiedzieć się... o czym zrobił film.         Nie wiem, czy Alicja Kubicka jest dziś bliżej tego, co ją stwarza. Tak jak nie wiem, czy jej plany i pragnienia ograniczą się w przyszłości do świata sztuki: do teorii widzenia oraz problemów estetyki, czy sięgną może tkanki zwykłego życia. Mam wrażenie, że artystka stale negocjuje własne wewnętrzne dylematy i sprzeczności w oczekiwaniu na objawienie rzeczy najważniejszych. Czy je rozpozna? Spodziewam się, że tak. Intuicyjnie.-                                                                                                                             Roman Gajewski